(Fragm. książki: Waldemar Prarat, Szkoła, która odeszła … – dzieje Szkoły Powszechnej we Wrzawach spisane w 125. rocznicę powstania, Wrzawy 2011)
W kwietniu 1943 r. w budynku Szkoły Powszechnej we Wrzawach utworzyli Niemcy posterunek policji, przeniesiony tutaj z Trześni. Miała to być - jak pisze Stanisław Zabierowski, silna placówka zabezpieczająca interesy niemieckie na tym terenie, przylegającym – dodajmy, do dużych kompleksów leśnych położonych za Sanem, a stanowiących naturalne zaplecze do rozwoju i działalności oddziałów partyzanckich. Pod kontrolą posterunku, także tego wcześniejszego z siedzibą w Trześni, znalazły się miejscowości: Trześń, Wielowieś, Sokolniki, Furmany, Orliska, Nadbrzezie, Skowierzyn i Wrzawy.
.Z uwagi na znikomy zasób materiałów źródłowych dotyczących tego okresu dziejów szkoły, jego omówienie będzie bardzo pobieżne. Ten niezwykle bolesny i tragiczny rozdział historii naszego kraju, jakim była okupacja niemiecka, zwłaszcza w odniesieniu do miejscowości położonych w widłach Wisły i Sanu, nie jest jeszcze na tyle dobrze zbadany, aby można było podjąć się jego pełnej oceny, toteż prezentowany szkic jest jedynie próbą rekonstrukcji małego wycinka ówcześnie mających miejsce zdarzeń. Dodajmy – nie do końca pełną.
Załogę posterunku, o której liczebności powiemy niżej, stanowili zarówno Polacy, tzw. granatowi policjanci wywodzący się z zachodnich terenów Polski, jak też żandarmi niemieccy przeszkoleni do walki z partyzantką. O ile policjanci granatowi odnosili się do ludności cywilnej raczej życzliwie (kilku z nich należało do Armii Krajowej), to Niemcy na czele z dowódcą posterunku Albertem Alscherem stanowili dla samej ludności, jak też organizacji podziemnych, poważne i realne zagrożenie. Mówi o tym w swych wspomnieniach Zbigniew Strażewski, ppor. AK ps. „Czapla”: „ ... dowódca żandarmerii we Wrzawach Alszer zdobył od miejscowej ludności wystarczającą ilość dowodów, aby zniszczyć »bandytów« z Zasania, czekał tylko na posiłki. Był jeszcze za słaby, aby mógł wyprawić się na naszą stronę, dlatego też całą złość wyładowywał na ludności Wrzaw i okolicznych wioskach, ściągając różnorakie kontyngenty, bijąc ludzi i wysyłając młodych na roboty ziemne do Niemiec. Był sprawcą wydania w ręce Gestapo rodaka z Wrzaw, profesora Bobka, który wykładał przed wojną nauki słowiańskie na uniwersytecie w Bratysławie.”
Co do liczebności załogi posterunku to była ona zmienną. Ponadto w różnym okresie czasu przebywały na terenie wsi inne jednostki niemieckie, które zwykle po pewnym czasie były przenoszone w inne miejsce, np. 10 czerwca 1943 r. prawy brzeg Sanu obsadziło SS, stąd też we Wrzawach zakwaterowano 24 żołnierzy. 12 lipca na posterunku było 20 policjantów (ze szkoły z Nowego Sącza) i dowódca Alscher, ale jednocześnie stała we wsi także kompania piechoty z dwoma działkami ppanc, gdyż po drugiej stronie Sanu miały miejsce pacyfikacje wielu miejscowości.
We wrześniu stan posterunku podobny: 1 żandarm + 21 policjantów granatowych. Sytuacja uległa zmianie na przełomie września i października, gdyż odnotowano wówczas stan 3 żandarmów niemieckich i 50 młodych policjantów granatowych, przy czym tuż po 13 października a przed 15, 2 żandarmów i 34 policjantów przeniesiono do Rozwadowa po zamordowaniu Fuldnera i jego rodziny. Na wyposażeniu posterunku odnotowano w październiku 3 ckm (ciężkie karabiny maszynowe), 2 pistolety maszynowe, pełny stan kb., amunicja, granaty ręczne, oraz kilka pistoletów zwykłych.
Wspomniany S. Zabierowski ocenia stan osobowy posterunku w pełnej obsadzie na 20 ludzi. Podobną liczbę 22 ludzi podaje w swej relacji mieszkający we Wrzawach Emil Bartoszek. Był w tym czasie częstym „gościem” w budynku szkoły, jako że wzywany przez Alschera wykonywał na jego polecenie różne prace remontowe. Miał zatem możliwość obserwacji od wewnątrz tego wszystkiego, co działo się w szkole.
Natomiast dwie bardziej skrajne opinie wyrażali w swych relacjach Józef Pukanty - mówiąc o około 40 ludziach i Franciszek Słowik, wymieniając liczbę 10 -15 policjantów, chociaż i oni po części mieli rację. Stąd najbliższa stanu faktycznego wydaje się być ocena wyrażona przez E. Bartoszka, zwłaszcza, że był on w stanie podać nazwiska kilkunastu z owych policjantów.
W kwietniu 1943 r. przybyło na posterunek we Wrzawach 12 ludzi, reszta, czyli ok. 10 - dopiero po trzech miesiącach. Dowódcą w pierwszym okresie, jak już wspomniano, był Albert Alscher. Jego zastępcą Ukrainiec Boberski (Baberski?).
Kim był Alscher? Strażewski pisze o nim: „Okazało się, że Alscher był Ślązakiem urodzonym w Zabrzu. Był kapralem WP. Przed wojną służył w pułku artylerii lekkiej stojącym w Bakończycach koło Przemyśla” (pis. oryg.). Identyczne sformułowanie dotyczące Alschera zawiera publikacja Jana Sokoła „Konspiracja nad Wisłą i Sanem”, rozdział V, s. 18-19. Autor oparł się na relacjach Mikołaja Turczyna ps. „Tygrys” i Ryszarda Jędrala.
Dionizy Garbacz, autor pięknej publikacji o miejscach kaźni z okresu m.in. ostatniej wojny, pisze: (…). Komendantem (posterunku) był Albert Alscher, przedwojenny podoficer zawodowy z 6-tego pułku piechoty strzelców podhalańskich. Znany był chłopom z Mieleckiego i Tarnobrzeskiego ze znęcania się nad nimi, gdy nie mogli wykazać się z nałożonego przez niemieckie władze okupacyjne kontyngentu.”
Przed przejściem do Wrzaw Alscher był komendantem posterunku policji niemieckiej w Trześni. Na podstawie skromnej dokumentacji zgromadzonej w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, a znajdującej się obecnie w zbiorach rzeszowskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, można poznać chociaż wycinek z okupacyjnej działalności Alschera na terenie Trześni i okolicy. W roku 1942 m. in. za jego przyczyną wywieziono z tej miejscowości na przymusowe roboty do Rzeszy niemieckiej 30 osób. Z pobliskich Sokolnik w kilku łapankach ok. 150 osób, z Motycza Poduchownego około 36. W tym ostatnim, w czasie jednej ze zorganizowanych przez niego obław, trafił na Żydówkę Bartę Markus, którą zastrzelił. Oprócz niej także dwoje innych Żydów, a uciekającego Polaka ciężko ranił. Uznaje się go współwinnym egzekucji 13 osób w Trześni; część z nich była czynna w ruchu oporu. Wielu było narodowości żydowskiej. 13 sierpnia 1943 r. zastrzelił dwóch nieznanych z nazwiska mężczyzn z Trześni. Wcześniej, bo 30 lipca 1943 r. zastrzelił 22-letniego Jana Wryka z Trześni, pracownika kolei w Sandomierzu. Podobnie zginął Wojciech Fiołek, zastrzelony w parku folwarcznym.
W sposób niezwykle sugestywny i emocjonalny opisuje losy społeczności trześniowskiej w okresie działalności Alschera Lucyna Łysiak-Kosowska w publikacji „Parafia Trześń i okolice podczas wojen światowych”. Jest to dokument opierający się w zdecydowanej mierze na kronice parafialnej i relacjach osób – uczestników wydarzeń.
W Skowierzynie – jak informują wspomniane dokumenty IPN, Alscher osobiście zastrzelił Żydów: niejakiego Mitza Dawida oraz Szija Kanarka, zaś w Sokolnikach w roku 1943 od jego kul padli: Majer Gross oraz jego córka Kejla Kunec (Kumec?) i jej dwaj synowie. Już będąc we Wrzawach brał udział w zorganizowanej przez gestapo 11 sierpnia 1943 r. łapance, w której poza obsadą wrzawskiego posterunku wzięli udział żandarmi z Tarnobrzega oraz 4 policjantów z Gorzyc. Zabrano wówczas z Wrzaw 22 młode osoby na roboty do Niemiec.
Z kilku relacji wynika, że także we Wrzawach jego ofiarami byli Żydzi i Polacy. „Siał postrach wśród ludności i strzelał do Polaków nawet bez legitymowania” - pisze o nim w swych wspomnieniach żołnierz oddziału „Tygrysa” Mieczysław Gugała. L. Łysiak – Kosowska w cytowanej wyżej publikacji dodaje, że komendant (Alscher) na podległym mu obszarze posiadał władzę nieograniczoną, dlatego wiódł życie charakterystyczne dla „ pana – życia i śmierci”: brutalne, podstępne, próżniacze. Karał zupełnie bez powodu lub za najdrobniejsze przewinienia, np. jeśli ktoś nie oddał mu należycie honorów albo też nie przypadł mu do gustu wygląd zewnętrzny danej osoby. Znęcał się nad nią stosując naprędce wymyślone tortury.
Alscher na swe mieszkanie zajął kancelarię szkolną położoną na piętrze, z oknem wychodzącym na południe, na ogród szkolny. Pozostałe sale, z których usunięto ławki i różny drobny sprzęt, zajęli policjanci. W oknach poukładano worki z piaskiem. Kto i kiedy wydał wyrok na Alschera, nie wiadomo. Próbę jego likwidacji we Wrzawach podejmowano dwukrotnie. 25 sierpnia 1943 r. pierwszy zamach dokonało 2 mężczyzn na posterunku przy użyciu broni krótkiej, drugi zaś w czasie kąpieli w Sanie naprzeciw Skowierzyna. Strzelano zza Sanu – niestety bezskutecznie.
Pierwszą próbę likwidacji samego posterunku podjęto – wg relacji Emila Bartoszka, w nocy 29 września 1943 r. Wspomniany E. Bartoszek pełnił tej nocy służbę przeciwpożarową w pobliżu szkoły i był świadkiem zdarzenia. Akcja ta miała następujący przebieg: partyzanci pojawili się wokół szkoły już po zmroku, otoczyli ją, jednocześnie wzywając załogę do poddania się. Gdy wezwania okazały się bezskuteczne, budynek ostrzelano. Nie podjęto jednak próby jego zdobycia.
Bardziej precyzyjnie zdarzenie to opisuje meldunek wywiadu AK z października 1943 r., w którym czytamy: „Z 30 na 1.X. około 200 bandytów uzbrojonych napadło na posterunek we Wrzawach – Posterunek ostrzelali i rzucili bombę – zbili sołtysa 50 batów – poszukiwali Alszera…”
Drugi zamach został zorganizowany w czasie, gdy Niemcy rozpoczęli już ewakuację posterunku do Rozwadowa. Połowa policjantów z Boberskim na czele już go opuściła. Mimo złych doświadczeń z pierwszego ataku na szkołę, podjęto taką samą próbę ponownie. Wiele zdaje się wskazywać na to, że przy dużym bałaganie organizacyjnym w planowaniu i realizacji samej akcji, jak też marnym wyposażeniu w broń i amunicję.
Udało się odnaleźć trzy relacje dotyczące tego zdarzenia. Zbigniew Strażewski ps. „Czapla”, uczestnik tej akcji, tak o niej pisał: „W jedną sobotę października 1943 r. wieczór przeprawiliśmy się przez San do Wrzaw dwoma grupami. Jedna grupa licząca około 10 ludzi miała ubezpieczać nas od strony Gorzyc, druga grupa licząca około 30 ludzi zaatakowała silnym ogniem budynek posterunku. Policja granatowa mieszkająca po lewej stronie budynku wywiesiła białą flagę, natomiast Niemcy wraz z Alszerem bronili się zacięcie. Na wezwanie »Tygrysa« (Mikołaja Turczyna, dowódcy oddziału AK - przyp. autora) aby Alszer poddał się, załoga odpowiedziała silnym ogniem. Nie było innego wyjścia, trzeba było podpalić budynek. Otwarto ogień z rkmów pociskami fosforyzowanymi. Po około dwóch godzinach oblężenia budynek zaczął się palić. Gdy pożar objął już całość budynku, żandarm Alszer wyskoczył z I piętra i próbował uciekać. Został jednak schwytany i rozbrojony. Po przystawionej drabinie zeszli policjanci granatowi. Zdobyto 2 pistolety maszynowe, 8 kbk, 1 pistolet”.
Inny uczestnik akcji, Mieczysław Gugała, pisał: „W październiku 1943 r. oddział dywersyjny Turczyna, ps. Tygrys, wzmocniony przez AK wsi Borów przeprawił się przez San łodziami. Otrzymał zadanie - okrążyć posterunek i zająć dogodne stanowisko ogniowe.
Ja w tym czasie miałem wejść do środka z policjantem w mundurze tego posterunku (był nim nasz człowiek z AK) i obezwładnić Niemca. Pozostali policjanci-Polacy mieli się poddać.
Gdy od strony pól oddział dochodził do stanowisk, zza chmur wyjrzał księżyc. Pojaśniało.
W tym czasie Niemiec siedział na zewnątrz posterunku w ubikacji. Mając otwarte drzwi zauważył podchodzący oddział. Zerwał się i popędził do wejściowych drzwi. Zamykając je za sobą krzyczał: Alarm!
Ja z wyznaczonym policjantem byliśmy już przy bramce, kilka metrów od drzwi wejściowych. Z okien pierwszego piętra buchał ogień z broni maszynowej i karabinów. Cofaliśmy się, przez kilka minut trwała strzelanina z obu stron. Padł rozkaz: „Podpalić budynek!” Jedna z drużyn przyniosła pod werandę snopki słomy. Polano je naftą ze sklepu i podpalono. W ciągu kilkunastu minut ogień wspiął się po schodach na piętro. Policjanci chcieli się poddać. Przyniesiono drabinę od gospodarza po której zeszli. Zapytaliśmy o Alschera. Powiedzieli, że jest na górze i nie zejdzie. Wrzuciłem przez okno ręczny granat. Po wybuchu ogień wychodził oknami. Wszyscy uznali, że Alscher nie żyje. Niedowierzałem (sic!), bo znałem go dobrze z pierwszej akcji. Patrząc w okno na wydobywający się ogień, zobaczyłem go przez okno - obserwował. Wykrzyknąłem: Alscher w oknie! Schował się i za chwilę powtórnie się wychylił. Dał serię z pistoletu maszynowego, wyskoczył z piętra. Przewrócił się i wstał. Ponownie kierując w nas krótką serię, przeskoczył przez parkan i uciekał skręcając na drogę. Był oświetlony od płonącego budynku. Posypały się do niego strzały. W pierwszej chwili odwrócił się, chcąc oddać ponowną serię z pistoletu maszynowego. Nie oddał. Zabrakło amunicji w magazynku. Zboczył z drogi, wpadając na kolegów z Borowa. Otrzymał cios kolbą karabinu, odebrano mu broń. W zamieszaniu przybiegli koledzy z innych placówek i zaprowadzili Niemca do dowódcy. (...) Zabraliśmy Alschera na drugą stronę Sanu w lasy pod Borowem. Po przeprowadzeniu sądu polowego, wykonano wyrok. Alscher pochodził ze Śląska, z zawodu był kupcem. I tak zakończyła się druga akcja na Alschera we Wrzawach przy ujściu Sanu”.
O akcji tej pisze także wspomniany D. Garbacz, cytując relację jej dowódcy M. Turczyna: „Następnym rozkazem jaki otrzymałem z Inspektoratu z Mielca, było zlikwidowanie posterunku we Wrzawach. (…). Posterunek mieścił się w szkole, budynek był murowany, a w oknach znajdowały się worki z piaskiem. W czasie akcji budynek zmuszony byłem podpalić, a tym samym dokumenty, jakie posiadał (Alscher) poszły z dymem. Akcje zaplanowałem na porę nocną. Okrążyliśmy dokładnie posterunek i wezwałem komendanta do poddania się. W odpowiedzi otwarto ogień. Wtedy postawiłem warunek; jeżeli nie podda się – podpalę budynek. Nie było żadnej odpowiedzi, tylko zwiększyła się siła ognia. Wówczas budynek podpaliłem. Kiedy ogień objął cały budynek, Alscher wyskoczył z pietra i próbował uciekać. Został schwytany i rozbrojony. Pozostali policjanci, którym kazałem podać drabinę zeszli na dół, tu zostali rozbrojeni i cała grupę zabrałem do lasu. Następnie przeprowadziłem śledztwo, chciałem wydobyć z niego nazwiska tych ludzi, którzy mu zdradzali, należących do jakiejkolwiek organizacji, lecz nikogo nie chciał zdradzić. Po skończonym śledztwie, to już była sprawa z góry przesądzona, że Alscher dosłużył się kary śmierci. Policjantom zaproponowałem; jeżeli chcą, niech przystąpią do oddziału i od tego czasu nie będą musieli służyć Niemcom, a jeżeli chcą powrócić do służby dla Hitlera mogą wracać. Spośród osiemnastu policjantów tylko czterech pozostało w oddziale, reszta w obawie o rodziny wróciła do służby dla Niemiec”.
I na koniec przekaz złożony autorowi w 2000 r. przez Franciszka Słowika, uczestnika akcji: „Załoga tego posterunku to 10 do 15 policjantów (Polaków) i d-ca Niemiec Alszer, dający się mocno we znaki tutejszej ludności. Rozkazem Armii Krajowej postanowiono go zlikwidować. Zaznaczam, że bezpośrednio przy szkole nie brałem udziału, ponieważ otrzymałem zadanie zabezpieczenia przewozu promowego i ubezpieczania drogi od strony Gorzyc. Udział w tej akcji pod dowództwem Mikołaja Turczyna ps. »Tygrys« Placówka »Zasanie«, gm. Radomyśl, brali udział członkowie Armii Krajowej z gromad: Antoniów, Chwałowice, Borów, Pniów, uzupełnione członkami AK z Wrzaw, około 30 osób, uzbrojenie: karabiny systemu »Mauzer«, rkm »Brownnig« i parę stenów, oraz amunicja bardzo ograniczona”.
W jednej tylko przytoczonej wyżej relacji podana jest data likwidacji posterunku, tj. 17/18 października 1943 r. Jest to oczywiście data błędna. Potwierdza to zapis dokonany w dzienniku lekcyjnym przez ówczesnego kierownika szkoły Józefa Dropa. Pod datą 16 października, sobota, napisał on: „Nauki nie było z powodu pożaru w szkole w nocy z 15 na 16 października”. Także w poniedziałek lekcje nie odbyły się, a dzieci zajmowały się zbiórką po chatach starego papieru. We wtorek 19 października nie odnotowano w dzienniku frekwencji, widać była niska, chociaż zapisano, że lekcje już prowadzono w ograniczonym wymiarze. Dodajmy, że lekcje już od wiosny odbywały się poza budynkiem szkoły, ale w jego bliskim sąsiedztwie. Datę 15/16 października potwierdza też kilka innych dokumentów.
Jednym z nich jest sprawozdanie Referatu Propagandy Obwodu Niwa (obwód Nisko Armii Krajowej) do Kip-Nowela (Inspektorat Mielec AK) z dnia 25 października 1943 roku, będący raportem dotyczącym wydarzeń mijającego miesiąca. Czytamy w nim m.in.: „Dokonana w nocy z 15 na 16.10.43 przez nieznanych sprawców akcja na posterunek i szkołę policji we Wrzawach w czasie której wyprowadzonych zostało 17 policj.[antów] w tem jeden wachmistrz niemiecki /Alscher/. Rano 17. 10. 43 rozlepione zostało przez policję obwieszczenie następującej treści:
Obwieszczenie. W nocy z 15 na 16 – go został dokonany napad bandycki na posterunek policji Wrzawy k. Rozwadowa, w czasie którego zostali wyprowadzeni 1 niemiecki wachmistrz oraz 16 polskich policjantów. O ile do dnia 17. 10. br. do godziny 18 – tej powyżsi funkcjonariusze bez uszczerbku na ciele i przy życiu nie zostaną oddani i do wyznaczonego czasu nie wrócą na posterunek policji w Gorzycach, zostanie 80 osób znajdujących się w rękach niem.[ieckiej] pol.[icji] a należących do ruchu oporu opozycyjnego, zostaną publicznie rozstrzelani.
Podpis: Der SS Polizeifuhrer In distrikt Krakau.
Widocznie w obawie przed konsekwencjami polizeifuhrer nie ujawnił swego nazwiska. Jednocześnie zjechały do Rozwadowa i okolic znaczne ilości żandarmerii i SS. W dniu 19. 10. 43. w dzień targowy oraz w dniu wyznaczonego odbioru kontyngentu ziemniaków zjechała również wielka ilość ludzi. Cała okolica była silnie strzeżona przez oddziały SS, żandarmerię i milicję ukraińską. Grupy kontrolne wynosiły po 4 do 5 osób uzbrojonych w rkm, pistolety i granaty. Kontrola osób wzmogła się, jednak nie aresztowano nikogo. O godzinie 10 - tej w dniu 19. 10. 43 przystąpiono do egzekucji. Skazani przywiezieni zostali w nocy z 18/19 prawdopodobnie od strony Tarnobrzega, Mielca czy Tarnowa. O godz. 10 – tej auto ciężarowe zaczęło wozić po 8 skazańców z aresztu rozwadowskiego na miejsce stracenia. (…). Kosiba.
Podobnie mówi raport wywiadu obwodu AK Tarnobrzeg z dnia 16.10.1943 r.,: „(…). Wyżej wymieniony poster. (mowa o Wrzawach), został w dniu z 15 na 16.X br. napadnięty przez dyw. sab., którzy po zdemolowaniu poster. zabrali ze sobą za San 16 pol. gran. i żand. Alszera (…).”
Począwszy od soboty, przez kilka następnych dni we Wrzawach było dużo Niemców. Szukano sprawców napadu. Przesłuchiwano ludzi. Nie sposób dziś odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Niemcy zaniechali akcji represyjnej w stosunku do mieszkańców Wrzaw w odwecie za akcję partyzancką, co – jak pokazują doświadczenia innych miejscowości, było przez nich powszechnie praktykowane – zwłaszcza, że był to okres największego nasilenia niemieckiego terroru. Być może uwierzyli, jak mówią relacje, że sprawcami napadu byli partyzanci zza Sanu, a miejscowa ludność nie miała z nim nic wspólnego. Według opinii, która przetrwała do dzisiaj, ważną rolę w przekonaniu Niemców o takim przebiegu wydarzeń, odegrał były wójt wrzawski Wojciech Cieśla, inwalida wojenny, w czasie I wojny światowej żołnierz wojsk austriackich, przy tym doskonale znający język niemiecki. Gdyby akcja odwetowa została skierowana na Wrzawy, mogło dojść do pacyfikacji wsi, tak jak to miało miejsce kilka miesięcy później w Borowie.
Jednak działania odwetowe skierowali Niemcy na Zasanie, rozpoczynając akcję nazwaną „Unternehmen Wrzawy”. Zapoczątkowało ją rozstrzelanie w dniu 18 października 1943 r. w Rozwadowie w tzw. Dołach, przywiezionych tam z więzień z Krakowa, Tarnowa, Jasła, Rzeszowa i Mielca 65 więźniów, o czym wspomina cytowane wyżej sprawozdanie komórki AK (datujące wydarzenia w Rozwadowie na 19 października). Egzekucją kierował sam szef Gestapo w Rzeszowie Hans Mack. Następnym krokiem było przeprowadzenie przez skoncentrowane siły policyjne - 25 pułk policji, 208 batalion policji ochronnej i wojska w ogólnej liczbie 4000 ludzi, akcji pacyfikacyjnej na Zasaniu, w północnej części powiatu tarnobrzeskiego w dniach 18-29 października. W poszukiwaniu sprawców rozbicia placówki we Wrzawach przeczesano m.in. miejscowości: Nowiny, Dębno, Radomyśl nad Sanem. Również 18 października na lewym brzegu Sanu hitlerowcy dokonali pacyfikacji Majdanu Zbydniowskiego.
Po zakończeniu wojny szkoła we Wrzawach wysiłkiem kierownika Józefa Dropa i mieszkańców wsi, przy pomocy finansowej państwa, została odbudowana i rozbudowana. W 1947 r. na nowo podjęta została w niej nauka. Służyła uczniom do 1992 r. W 2006 roku została wyburzona.
We wrześniu 2011 r. w miejscu dawnej szkoły odsłonięty został pomnik upamiętniający szkołę oraz wydarzenia z października 1943 r.
TŁUMACZ JĘZYKA MIGOWEGO W URZĘDZIE GMINY
Osoby niesłyszące przy załatwianiu administracyjnych spraw mogą skorzystać z pomocy tłumacza migowego.
Wystarczy zgłosić chęć skorzystania z tej usługi 3 dni przed planowaną wizytą w Urzędzie Gminy osobiście lub korzystając z pomocy osoby trzeciej dzwoniąc pod numer (15) 8362 075, a także wysyłając faks pod numer (15) 8362 209 oraz e-maila na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.